Nie sześć, nie osiem, ale #siedempodziewiatej Prawo odwetu


Dwa rodzaje anonimowości


12 października 2013, 18:34 | 6 komentarzy | 10 967

Przed erą Facebooka ludzie dużo częściej korzystali z nicka zamiast z imienia i nazwiska. Prywatność ceniliśmy sobie znacznie bardziej, bo nie mieliśmy takich świetnych „zabawek” w postaci społeczności, które mogłyby nas bezboleśnie z tej anonimowości odzierać.

Twarz marki, telefonii komórkowej i … rajstop

Od pewnego czasu obserwuję utożsamianie marki z osobą. Apple kojarzy się natychmiast ze Stevem Jobsem, a Microsoft z Gatesem. Przekładając na nasz rodzimy rynek: mówimy Brand24 – myślimy Michał Sadowski, mówimy Koszulkowo.com – myślimy Michał Górecki, Zenbox – Tomasz Fiedoruk. Jeśli odkrywamy naszą tożsamość to tym samym sygnalizujemy: „jesteśmy dla Ciebie, pozostawiamy e-mail, telefon, bo chcemy umożliwić kontakt z nami i rozwiązywać problemy”. Innym przykładem, co prawda nie właściciela firmy ale osoby, która stała się twarzą marki, człowiekiem który może wiele załatwić jest Marcin Gruszka, Rzecznik Prasowy Play. Internauci dobrze wiedzą, że niekiedy szybciej załatwią sprawę na fanpage’u Marcina aniżeli przez Biuro Obsługi Klienta.

Imię i nazwisko jest firmie potrzebne. I to nie tylko chodzi o znane nazwisko, ale bardziej o nazwisko człowieka obeznanego ze współczesnymi kanałami komunikacji. I tu nie można zapomnieć o słowie-kluczu: OSOBIŚCIE. Ktoś kto pisze do Rzecznika Prasowego Play, pisze do Marcina. Marcin zwykle odpisuje, nawet jeśli nie ma gotowego rozwiązania problemu – czym też zdobywa zwolenników. Marka zaś otrzymuje to co najważniejsze – autentyczność. Człowieka z krwi i kości, z którym konsument najprawdopodobniej ma wspólnych znajomych (przynajmniej tak mu podpowie Facebook).

Jest jeszcze jedna znana osoba, która została „twarzą rajstop”. Kto śledzi  „Miłość na bogato” ten na pewno o tym słyszał. Przemilczmy.

Anonimowość jako próba zachowania dobrego imienia

Są w sieci publicyści i blogerzy, którzy podejmują decyzję o pozostaniu anonimowymi. Powody mają różne. Jednym podpisywanie się własnym nazwiskiem, jak sami mówią, bardziej przeszkadza niż pomaga. Niekiedy anonim piszący w sieci porusza wywołujące emocje tematy polityczne i religijne, a z obawy przed przylepieniem do Jego nazwiska łatki katola, antyklerykała, lewaka, pisiora ukrywają swoją tożsamość.

Nie można odmówić anonimowym publicystom i blogerom jednego. Mają dzięki swojej anonimowości pewien atut, którego nie mamy my piszący pod własnym nazwiskiem. Otóż w dogodnym dla nich momencie mogą zdjąć maskę i pokazać kim są naprawdę. Chyba że splot różnych sytuacji uniemożliwi im dobrowolny „Comming out”. Najbardziej znaną anonimową (do 2009 r.) blogerką jest Kataryna, która przez długi czas nie ujawniała własnej tożsamości, a została zmuszona do tego po serii nacisków ze strony Dziennika Polska-Europa-Świat. Zapytana przez dziennikarkę w (jeszcze wtedy anonimowym) wywiadzie dlaczego nie wyjawi swojego nazwiska odpisała: „Bo chcę bronić mojego poczucia godności. Nie chcę pozwolić, by każdy wycierał sobie mną gębę i by robiono ze mnie internetowego opluwacza.” (wywiad ze strony Dziennik.pl z 19 maja 2009 r.)

Wstyd powstrzymuje przed odkryciem kart

Druga grupa internetowych publicystów i komentatorów to ludzie, którzy nie podpisują się pod własnymi tekstami nazwiskiem, bo treść którą przekazują jest w pewien sposób nieprzyzwoita. O komentarzach w internecie już wpisałem w innym miejscu i ludzie o których tam wspominam pasują do tej grupy. Jest jednak oprócz autorów internetowych komentarzy także grono blogerów, którzy piszą pod pseudonimem.

Mam taką zasadę, że jeśli ktoś dzwoni do mnie z zastrzeżonego numeru to nie odbieram. Z blogami jest podobnie. Jeśli blog jest anonimowy to potrzeba więcej czasu, abym się do blogera przekonał. Dzieje się tak dlatego, że mam z tyłu głowy obawę przed ukrytymi intencjami, jakie może ukrywać człowiek, na którego blog trafiłem. Anonimowość, w jego przypadku, może być nie tyle sposobem na ochronę własnej prywatności ale młotkiem, którym bezrefleksyjnie  uderza w innych.

Bloger (ukrywający się pod pseudonimem) szkodzi blogosferze, kiedy:

  1. Przekracza pewne przyjęte przez ogół normy przyzwoitości i tym samym rozmiękcza społeczność, jaką zebrał.
  2. Zajmuje się bezkonstruktywną krytyką i tym samym niszczy marzenia i aspiracje innych, odbiera siły tym, którzy zdobyli się na pierwszy krok i usiłują stawać się w tym co robią coraz lepsi.

Oczywiście szkodzić mogą nie tylko anonimowi, jednak w myśl zasady „zamaskowany może czuć się bardziej bezkarny” częściej spotykam w sieci anonimowych blogerów, za których blogosfera pewnie nie raz się będzie wstydzić. Nie znaczy to jednak, że nie ma w sieci anonimów, którzy nie dość że bardzo dobrze piszą, to jeszcze mają głowę na karku. O kilku z nich usłyszycie w nowej, trzeciej serii „Blogerzy to my”. Jeśli nie znacie jej, zerknijcie koniecznie tutu.

Eksperyment – anonimowość

Na koniec luźniejsza myśl. Słyszeliście o wydaniu przez J.K.Rowling nowej książki pod pseudonimem „Robert Galbraith”? Eksperyment pokazał jak ważne jest nazwisko, bowiem liczba egzemplarzy Harry’ego Pottera sprzedanych na całym świecie przekroczyła 450 mln, tymczasem „Galbraith sprzedał” przez pierwszy miesiąc  1500 szt. swojej książki.

 A Ty, w internecie jesteś rozpoznawalny niczym Gall Anonim przez mediewistów czy podajesz swoje imię i nazwisko i tym samym budujesz własną internetową tożsamość?

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli dołączysz do mnie na Facebooku!

Kamil Lipiński – mąż i ojciec, przedsiębiorca, webdeveloper, bloger, człowiek, który ma wielką nadzieję na to, że można się czegoś sensownego o WordPressie dowiedzieć w 500 sekund. Wierzący (bynajmniej nie w technologię) geek.

Subscribe without commenting




Spelling error report

The following text will be sent to our editors: