Ortoterroryści są wśród nas Podsumowanie projektu #siedempodziewiatej


Ścieżka przeszłości


06 listopada 2013, 08:11 | 5 komentarzy | 10 004

Bez względu na to czy żyjemy na tym świecie 15 lat czy zbliżamy się szybkimi krokami do 50-tki, niesiemy ze sobą bagaż wspomnień związanych z miejscami, które dawniej często odwiedzaliśmy. Kojarzycie takie miejsca?

Szpinak i wątróbka

Jak daleko sięga wasza pamięć? Przypominacie sobie przedszkole? Ja pamiętam niewiele: wątróbkę chowaną pod ziemniakami (bo ziemniaki można było zostawić na talerzu), nudne leżakowanie, kompot i plac zabaw na którym katowała mnie jedna wyższa o dwie głowy dziewczynka, która się we mnie zabujała.

Drogę do przedszkola znam, aczkolwiek nigdy nie byłem na jego terenie po pójściu do szkoły, więc niecierpliwie czekam aż Filip podrośnie, bo wtedy może będzie pretekst aby się tam pojawić (pod warunkiem, że trafi w to samo miejsce) i przypomnieć sobie jak to kiedyś było.

Małe chipsy i krówkę poproszę

Drugie miejsce, które zapadło mi w pamięć to szkoła podstawowa. Stare mury odwiedziłem dopiero po maturze. Szkoła została wyremontowana, zmieniła się z zewnątrz nie do poznania. Jak przekroczyłem próg od razu przypomniałem sobie apele w sali gimnastycznej, zabawę w chowanego w przerwie na krętych schodach, głośny dzwonek włączany przez woźną. A po dzwonku wiadomo – gonitwy do sklepiku aby kupić sobie pewną kwaśną gumę, małe chipsy oraz dużą krówkę ciągutkę. Pamiętam szatnię, która wyglądała jak klatka dla zwierząt. Zobaczyłem, że placówka doczekała się windy. Szkoda że dopiero teraz – pomyślałem przypominając sobie wciąganie wózka niepełnosprawnej koleżanki na drugie piętro.

Pamiętam też WF i skakanie przez dużego kozła, gry zespołowe, pamiętam moje pierwsze sukcesy w skoku w dal. Byłem najlepszy z klasy. Takich osiągnięć się nie zapomina. W ostatnich latach podstawówki, kiedy chodziliśmy na basen … pograć w pingla. Tak, tak. Nie przesłyszeliście się. Szkoła nie miała pieniędzy na pompowanie wody na basenie i postanowiła wykorzystać przestrzeń, jaka im została po wypompowaniu. Rozłożono tam stoły pingpongowe.

Domek liliputów

Niecałe 150 km od Warszawy dziadkowie mieli działkę. Wakacje bardzo często spędzałem właśnie tam. Przynajmniej tak było do 12 roku życia. Pół roku temu miałem okazję pojechać tam z teściami i żoną. Wiecie co mnie najbardziej zaskoczyło? Kiedyś teren dziadków był ogromny. Przez bramę wjeżdżały auta, domek dwupokojowy spokojnie mieścił 3-4 osoby i to bez ścisku. Jak przyjechaliśmy to okazało się, że wszystko jest takie samo ale jednak inne. Duża brama była na tyle wąska, że nie było szans przez nią wjechać. Momentalnie przypomniałem sobie, że na teren wjeżdżał tylko maluch. Domek na działce miał takie wąskie drzwi, że aby wejść do środka musiałbym przechodzić bokiem. Byłem zaskoczony ogromem moich wyobrażeń dotyczących tego miejsca. Ale nie byłem rozczarowany. Pomniejszone wyobrażenie tego miejsca zrekompensowały inne wspomnienia. Pamiętam gonitwy za kurami, mleko prosto od krowy, czy kota który wskoczył na drzewo ze strachu o własne życie obszczekany wcześniej przez psa babci –  Tinę. W sumie jak sobie go teraz przypominam, to miał coś wspólnego z Tiną Turner. Musze zapytać.

Kaktus lubi być głaskany

Złote dzieci z rocznika ’85 i starsze nie szły do gimnazjum. Takie były genialne. I taki byłem ja. Od razu po 8 klasach podstawówki trafiłem do szkoły średniej. O ile szkołę podstawową pamiętałem przez mgłę o tyle wielki budynek liceum w którym mieściła się zawodówka i technikum pamiętam bardzo dokładnie. Oczywiście kiedy tylko miałem okazję – odwiedziłem starych nauczycieli, którzy jeszcze nie przeszli na emeryturę i tych młodszych, którzy jeszcze tam pracowali również. Budynek bardzo się nie zmienił, nauczyciel w zasadzie też. Fizyk ciągle tłumacząc zawiłe wzory podchodził do parapetu i głaskał swojego ulubionego kaktusa, biologiczka zadawała pracę na lekcji i wychodziła na zaplecze zrobić sobie make-up, a historyczka wylewała swoje problemy małżeńskie na Bogu ducha winną młodzież. Tylko wychowawczyni od j.rosyjskiego zaszła w ciążę i wyjechała z Polski.

Powrót do przeszłości

Mógłbym pisać o studiach, pierwszej pracy czy kawiarniach które przywołują dobre wspomnienia, ale chyba będzie lepiej jak dalszą historię opowiecie sami.

Jak powrócić do przeszłości?

Musicie tylko znaleźć wolną chwilę i pokonać dobrze znaną drogę do miejsca, w którym pozostawiliście wasze wspomnienia. Każdy krok który będzie Was przybliżał do cząstki, z którą wiążecie kawałek swojego życia. Trzymam kciuki za powodzenie waszej podróży.

Każda z tych ekscytujących podróży uzmysłowiła mi jeszcze jedno. To miejsce, w którym przebywamy obecnie za jakiś czas pozostanie w naszych wspomnieniach. Za 5, może 10 lat będziemy wracać do tego miejsca z różnymi wspomnieniami. Mamy szansę, aby to miejsce kojarzyło nam się dobrze, ale może się tak zdarzyć, że nie będziemy chcieli wracać do tego miejsca. Nawet w myślach. Historia naszego życia pisana jest na naszych oczach. Sami ją piszemy. Zadbajmy o to, aby to była historia na niejedną wartościową książkę.

Za inspirację dziękuję Karinie z bloga Janku mój!

photo credit: …-Wink-… via photopin cc

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli dołączysz do mnie na Facebooku!

Kamil Lipiński – mąż i ojciec, przedsiębiorca, webdeveloper, bloger, człowiek, który ma wielką nadzieję na to, że można się czegoś sensownego o WordPressie dowiedzieć w 500 sekund. Wierzący (bynajmniej nie w technologię) geek.

Subscribe without commenting




Spelling error report

The following text will be sent to our editors: