Korzystając z sieci praktycznie nie ma dnia, kiedy nie przyłapałbym się na tym, że przewijam tekst zamiast go czytać. Są owszem wpisy tak świetne i wartościowe, że zamiast przemykania między akapitami zatrzymuję się na każdym słowie, staram się zapamiętać to co czytam albo notuję. Przyznaję jednak, że większość tekstów obejmuję wzrokiem szukając czegoś co przyciągnie moją uwagę, a kiedy nie znajduję to przechodzę dalej. Jeśli masz podobnie – znaczy, że tworzymy pokolenie „too long; didn’t read”.
Wszystko przez słowo drukowane
Stwierdzenie „za długie, nie przeczytałem” choć faktycznie pojawiło się na szerszą skalę dopiero w kontekście czytania tekstów w internecie to nie jest zjawiskiem nowym. Warto zauważyć pewną zmianę kulturową. Z początku słowo drukowane było czymś rzadko spotykanym, a książki (także z powodu skomplikowanego wykonania) kosztowały tyle co kilka wiosek. Był to czas, kiedy uczono się książek na pamięć, więc lektura była na najwyższym poziomie skupienia.
Wraz ze upowszechnieniem druku książki stały się przedmiotem osiągalnym, choć nie zawsze dostępnym od ręki. Zaprzestano uczenia się na pamięć całych akapitów aczkolwiek traktowano czytanie ze szczególną pieczołowitością. Książek można było mieć tyle ile zmieściło się ich w domu, a i tak na większy księgozbiór mogli sobie pozwolić tylko zamożniejsi.
Wraz z pojawieniem się prasy (nie wiem czy od samego początku ale krótka forma artykułów i bardzo zróżnicowane tematy sprzyjają tego typu zachowaniu) nastąpiła popularyzacja tego zjawiska. Skakanie po artykułach, przeglądanie nagłówków i oglądanie czarno-białych, a później kolorowych fotografii stało się coraz powszechniejszym zachowaniem. Internet tylko to zjawisko spotęgował. Nagle zaczęliśmy mieć dostęp do jeszcze większej ilości tekstów, a przestrzeń na gromadzenie nowych tekstów stała się właściwie nieograniczona i zupełnie niezwiązana z naszą przestrzenią domową dzięki terabajtowym dyskom, czytnikom e-booków oraz bibliotekom w chmurze. W związku z tym – mając świadomość, że pojawia się codziennie tyle tekstów że nie mamy szansy przeczytać nawet jednego promila – naturalnym „zachowaniem obronnym” stało się selekcjonowanie treści. Niestety coraz częściej frustracja spowodowana ciągłymi powiadomieniami sprawiła, że wiele osób przestało selekcjonować treści aby je w późniejszym czasie przeczytać, a prowadzi selekcję dla samej selekcji. Pocket, Read It Later, zakładki w przeglądarce – wszystko liczone w tysiącach. W dodatku zbiór ciągle się powiększający do tego stopnia, że już teraz wiadomo, że życia nie starczy aby to wszystko nadrobić.
Nie każde TL;DR przejawem bucowatości
Przeglądanie treści w poszukiwaniu tych najbardziej wartościowych nie jest niczym złym. W końcu to my jesteśmy właścicielami naszego czasu i wykorzystujemy go w jaki sposób chcemy. Szczególnie, że TL;DR jest niekiedy wykorzystywane nie w nominalnym tego skrótu znaczeniu ale jako ocena tekstu jako zbyt długiego, rozwlekłego, pełnego wodolejstwa i nie potrafiącego zainteresować czytelnika. Odnoszę wrażenie, że w przypadku przynajmniej części czytelników – chodzi nie o lenistwo ale o potrzebę treści pogłębionych, wartościowych, różniących się od setek innych artykułów, w których możemy przeczytać to samo.
Pokolenie TL;DR to niekoniecznie grupa ludzi cierpiących na deficyt koncentracji. Choć problem skupienia uwagi dotyczy przypuszczam każdego z nas to przypuszczam, że nie część z nas nie ma problemu z przeczytaniem książki od początku do końca. Raczej nie wybieramy sobie rozdziałów (o ile to nie poradnik, a beletrystyka), nie pomijamy opisów przyrody (o ile to nie „Nad Niemnem” – pozdrowienia dla wszystkich licealistów). Czasami zdarza się książkę przerwać i do niej nie wrócić chociaż znam co najmniej jedną osobę, która gdy rozpocznie lekturę książki to nie odłoży jej na półkę, póki nie doczyta do ostatniej strony. Nawet gdyby ta książka była kiepska – zawsze trzeba dać jej szansę. Takie podejście szanuję choć sam nie jestem do niego zdolny.
Problem z nami jest taki, że jesteśmy non-stop online. Dostajemy dziennie dziesiątki, jeśli nie setki różnych powiadomień i skrawków informacji. A ponieważ wtedy, gdy dostajemy te powiadomienia zazwyczaj nie jest właściwy czas aby czytać dłuższe teksty, dlatego odkładamy je na potem. A gdy już mamy czas to zazwyczaj po nie nie sięgamy tylko bez większej refleksji przewijamy ścianę na Facebooku i Twitterze.
Zmiany w komunikacji pogłębiają problem
Nie czujemy potrzeby dokładniejszego poznawania rzeczywistości, bo też zdobytą wiedzą nie za bardzo mamy się z kim dzielić. Coraz częściej rozmawiamy poprzez komunikatory, a nie przez telefon czy osobiście. Dlatego zmienia się też nasze podejście do głębszego poznawania istoty rzeczy. Być może podświadomie mamy takie poczucie, że jeśli będzie trzeba to w każdej chwili (nawet podczas takiej rozmowy przez Messengera) nadrobimy w kilka chwil braki w wiedzy i błyśniemy ciekawym faktem przed znajomym. Chociaż z drugiej strony, czy istotą rozmowy jest wyciąganie interesujących faktów i dzielenie się nimi z rozmówcą?
Czemu nazywam tego typu zachowanie problemem, skoro wcześniej usiłowałem Cię przekonać, że to podejście to nic groźnego? Bo to prawda, to nic groźnego jeśli nie przybiera formy ignorancji. Należy przy tej okazji wyraźnie rozróżnić pomiędzy selekcją treści i rezygnacją z tego, co znajduje się poza Twoim kręgiem zainteresowań lub jest podane w mało przystępny sposób, a rezygnacją z czytania ze względu na długość tekstu. Pierwsze zachowanie jest w pełni zrozumiałe, drugie jest niewytłumaczalnym lenistwem może prowadzić do wtórnego alfabetyzmu.
Brak potrzeby zgłębiania rzeczywistości, docierania do prawdy czy przyjmowanie informacji, które do nas docierają bezkrytycznie niesie za sobą zgubne skutki. Szczególnie w dobie internetu, kiedy łatwo o wrzutkę, która mija się z faktami albo subtelnie do nich nawiązuje, a w rzeczywistości jest zwyczajnym kłamstwem. Kłamstwem, które udostępnione setki razy staje się prawdą – przynajmniej dla sporej grupy osób.
Napiszcie w komentarzu pod wpisem jakie serwisy oferujące pogłębiony obraz rzeczywistości znacie. Co sądzicie o pokoleniu TL;DR? Więcej wśród tej grupy ignorantów czy ludzi, którzy potrafią sprawnie sortować docierające do nich treści?
Świetny tekst, Kamil. Ja też się złapałam na scrollowaniu. Dlatego kilka tygodni temu wyczyściłam skrzynkę z newsletterów i zostawiłam kilka. Wyczyscilam fb ze stron, których prawie nie czytam. Mam Pocket, ale zawsze w niedzielę rano siadam i czytam, co zapisałam w ubiegłym tygodniu. To mi pomaga w skupieniu i na uważnym czytaniu tekstów.
Masz rację, ilość jest przerażająca, sama czuję się czasem osaczona przez ilość informacji.
Żeby mieć jako taki obraz świata czytam kilka dużych dzienników z różnych stron świata. Ale ograniczam do minimum.
A poza tym najchętniej książki i blogi.:)
Serdeczności.
Czytaniem w niedzielę artykułów z całego tygodnia mi bardzo zaimponowałaś. Muszę wprowadzić taką zasadę u siebie jak tylko się dowiem jaki dziś mamy dzień tygodnia ;)
Czwartek…:D
Ja zazwyczaj w czwartki nadrabiam, bo Linkujący czwartek ;)
Ja zawsze zbieram to na instapaper i czytam pokolei, porządki w zakładkach – szczególnie katalogu „Temp” to tak raz na miesiąc, chodź czasem są jakieś newsy czy linki na facebooku oznaczone i zapisane… po kilku miesiącach patrzę, a tam „21 zapisanych elementów – Sprawdź je”.
Dla mnie nawet newsletter może być długi, ale byle był podzielony na sekcje / nagłówki – tak abym mógł wybrać, które sekcje chcę czytać.
Na każdym kursie szybkiego czytania nawet wspominają, żeby czytać wyrywkowo książki i starać się pomijać „wypełniacze”, które (szczególnie w Polskich książkach) stanowią połowę książki.
Twój tekst nie jest za długi :)
Jak dla mnie jednak – ma za „grube” akapity i miejscami zbyt długie zdania.
[sorki, zboczenie zawodowe ;)
Ja nie mam zboczenia zawodowego, a wrażenia podobne ;).
Nad zdaniami obiecuję popracować, a nagłówki już zmniejszyłem. Mogę teraz napisać że zmieniam się dla Was? :)
„Dlatego zmienia się też nasze podejście do głębszego poznawania istoty rzeczy.”- no właśnie. Ja co jakiś czas poruszam ten temat czy na blogu gościnnym, czy w gronie znajomych. Bo mnie to zaczęło wkurzać odkąd to sobie uświadomiłam – u mnie. Bo stale pamiętam czasy, kiedy miałam 10-19 lat i pamiętałam całe zdania z książek i filmów. Znałam także na pamięć wiersze Puszkina i Lermontowa, potrafiłam oddać się interesującej mnie książce (cóż, zwykle były to książki do gramatyki…) bez reszty- świat dla mnie nie istniał. Byłam offline – ale w treści, która coś wnosiła w moje życie. Dzisiaj walczę z tym, żeby być online (już nie widzę dla siebie innej mozliwosci) ale treściwie.
Uważam osobiście, że z czasem będzie tylko gorzej – mówię w oparciu o podejściu coraz większej ilości młodych ludzi do relacji z drugim człowiekiem.
Ja dodałbym do tego samą technologię, jaką jest komputer. Od lat zbieram różne PDF-y branżowe i nie tylko (czasami jakieś opowiadania, czy książki), przez które jakoś nie mogłem przebrnąć na dużym komputerze. Może to kwestia sposobu siedzenia, nie wiem. Wpadłem więc na pomysł, żeby kupić laptopa (pierwszy iPad pojawił się dopiero rok później). To nie było to. Wciąż to było narzędzie do pracy. Potem pojawił się Kindle. O ile PDFy czytało się źle, a nie każdy dało się przekonwertować na MOBI o tyle beletrystyka szła już zajebiście (do tej pory idzie). Doszło do tego, że jak trafiłem na ciekawego bloga i chciałem go przeczytać od deski do deski, kopiowałem wszystko na dysk, łączyłem w jeden duży dokument i wrzucałem na Kindla. Gdy kupiłem tablet, mogłem już nawet nie konwertować, chociaż tak czy inaczej zrzucałem pliki off-line, nie czytałem bezpośrednio w internecie. Miałem ten komfort i motywację, że po skończonym tekście kasowałem go i wiedziałem, ile mi zostało do końca. Pewnie głupie, ale działa :)
Najważniejszą jednak zaletą Kindla i tabletu jest to, że siadałem z tym wygodnie jak z książką na fotelu, pufie, leżaku, w pociągu, gdziekolwiek. Ale co dla mnie ważne – te tekstu muszą być off-line.
W dawnych czasach czytało się sporo offline, bo transfer był po prostu drogi :)
U mnie może to być podłoże psychiczne. Nie ma netu, nie ma rozpraszaczy a wszystko co potrzebuję do czytania mam u siebie, bez konieczności nawigowania po blogu. Dzięki Kindlowi i tabletowi przeczytałem masę rzeczy, które zalegały mi od lat, zwłaszcza PDFy, których jakoś nie mogłem ruszyć na kompie. Zawsze, gdy trafię na jakiś magazyn sieciowy czy darmowego e-booka – od razu ląduje na tablecie, bo wiem, że na kompie go tylko przeskanuję :)
Hehe, mam to samo ;) Ale tylko wtedy, gdy jest awaria neta. Wtedy czytam wszystkie zgromadzone pdfy (z braku laku).
Może czas ogarnąć jakieś rozwiązanie typu Instapaper? :D
Hm.
Książki to jedno – fakt, że ktoś to wydał sugeruje, że w jakimś aspekcie jest to dobre lub chociaż znośne. Przy newsach w internecie nie mam nawet tej gwarancji. W pokoleniu, gdzie najlepiej sprzedają się clickbaity, trzeba umieć wyfiltrować na szybko treści warte naszego czasu. I to nie jest nic złego przecież.
Samo „czytanie”, w kwestii tekstów na blogu – powiem Ci szczerze, jeśli mam przeczytać ścianę liter ściśniętych w jednym akapicie z czcionką w rozmiarze 13 to cholera mnie bierze. Niby mała pierdoła, ale potrafi odstraszyć. Podobnie mam z wszelkimi wyskakującymi okienkami – jak mnie to atakuje z lewej i prawej to nawet nie mam ochoty zerknąć dalej w tekst, który zaintrygował mnie tytułem. Szkoda mojego czasu, jeśli autor mnie nie szanuje.
Stosuję TL;DR. Często. Otwieram tekst, sprawdzam akapity, ilość tekstu, która przede mną stoi, jeśli jest to sensowna ilość (lub sensownie ułożona, bo nie przeszkadza mi tekst na 1000 czy 2000 znaków), to zaczynam czytać. Dużo jednak tekstów odpada, bo nie umie mnie zainteresować. Też wiesz, jak widzę „felieton” na 300 słów to mnie cholera bierze. Dlatego ja w ogóle mało czytam blogów i newsów w internecie, wolę Twittera gdzie te newsy mam przefiltrowane (albo najlepiej: od razu okraszone komentarzem osoby o podobnych poglądach) lub Reddita, gdzie mam głównie to, co faktycznie mnie interesuje.
Książki to swoją drogą ♥ tu nie ma TL;DR dla mnie. Bo nawet na końcu 750-stronicowego koszmarka może być końcowy rozdział, który sprawia, że było warto.
Też mało czytam newsów w internecie. Zastanawiam się czym się kierują osoby, które swoją wiedzę czerpią wyłącznie z najpopularniejszych portali informacyjnych.
PS
Właśnie Ciebie miałem na myśli pisząc drugi akapit pod tytułem „Nie każde TL;DR przejawem bucowatości”.
Ja również niestety wyrobiłam w sobie nawyk scrollowania, zamiast czytania tekstów. Swoją drogą nagminnym staje się fakt tworzenia tekstów, które dla czytelnika są po prostu trudne – przez swoją objętość czy nawet złą kompozycję. Wszystko ma znaczenie. :)
W temacie długich tekstów, ich czytania i pisania zastanawia mnie jedna rzecz: Jak ludzie dziś piszą np. książki? Obecnie mamy tendencję do skracania wszystkiego i wybierania tylko rzeczy dla nas najważniejszych. Kolejny problem z tym związany to kwestia pisania; zauważ, że przeciętny Kowalski, nie jest w stanie napisać tysiące słów odręcznie na kartce papieru i nie strzepnąć po tym wszystkim rąk. Ba! Tysiąc słów to nawet przesada, bo przecież przeciętny student nawet nie napisze tyle na egzaminie, który trwa 45 minut :)
Paradoksalnie książki są coraz grubsze!
Chociaż gdzieniegdzie można zaobserwować trend zmniejszania wielkości rozdziałów :)
Mnie bardzo irytował kolega, któremu wiecznie wszystko było tl:dr. Nauka, praca, ogarnianie w dorosłe życie…jak się okazało to też było tl:dr.
Pracując z młodzieżą widzę jeszcze większy problem – nieumiejętność zbudowania prostego zdania i umiejętnego posługiwania się nim w komunikacji z drugim człowiekiem stojąc twarzą w twarz. Niestety media internetowe ograniczyły bardzo znacząco realne kontakty zamieniając je na te wirtualne.
Jak dla mnie Twój teks nie jest za długi. Jest fajnie poprowadzony i pozwala zdecydować, czy chce się go faktycznie przeczytać od deski do deski.
Przyznaję, że choć czytać lubię i czytam dużo różnych treści, to jednak w dobie wszelkiej maści informacji, które docierają do nas zewsząd, zanim zabiorę się za tekst od początku do końca, to go „skanuję” po akapitach, śródtytułach, żeby wiedzieć, czy warto poświęcić mu czas.
Z jednej strony jesteśmy pokoleniem tldr, a z drugiej z roku na rok optymalna długość tekstów publikowanych w sieci zwiększa się. Dziś najlepiej szerują się teksty pow. 3K słów ;)
Ciekawa zasada. Czy możesz powiedzieć skąd wziąłeś te dane? To by zgadzało się z moimi spostrzeżeniami ale wolałbym je poprzeć statystyką. :)
Bardzo mądry tekst. Zauważyłam to po sobie. I brak skupienia na czymkolwiek – nie tylko na czytaniu, ale i na słuchaniu i oglądaniu.