Ostatnio mam mniej czasu niż zazwyczaj. Perspektywa wyjazdu wakacyjnego oddaliła się na kolejny rok, a tegoroczny urlop planujemy spędzić z żoną na porodówce. Skoro ciało uciec nie może na zasłużony wypoczynek – uciekają myśli. I to nie w dal, a wstecz.
Pamiętam niedaleko domu dziki pas zieleni – obecnie przerobiony częściowo na parking i galerię, a częściowo na kilka nowych bloków. Jeśli nie było nas akurat na podwórku to spędzaliśmy czas właśnie tam. Tata kupił kilkunastocentymetrowe gwoździe, które wbił w drzewo ułatwiając wdrapywanie się na gałęzie. Była to swoista baza, z której było widać kawałek okolicy. Na gałęzi był szereg haczyków do których zawieszałem najpotrzebniejsze przedmioty.
Któregoś razu wdrapaliśmy się z kumplem na to konkretne drzewo. Nie minęło kilka minut jak pojawił się w okolicy pijaczek. Typowy okoliczny żul, który poczuł się zmęczony i postanowił odpocząć na łonie natury. Jako legowisko wybrał nasze drzewo. Chwiejnym krokiem znalazł się w pobliżu, usiadł i oparty o pniak zasnął. Nie zauważył, że siedzimy akurat tam.
Mieliśmy pietra. Nie wiedzieliśmy czy gość jest na tyle nieprzytomny, żeby nie zwrócił uwagi na dwóch dzieciaków zeskakujących z gałęzi. Mogliśmy poczekać, ale stwierdziliśmy, że to było bez sensu – robiło się ciemniej, a on wyglądał jakby nie miał zamiaru się stamtąd ruszać. Podjęliśmy decyzję – zeskakujemy. Nie pamiętam czy obudziliśmy go, czy spał na tyle twardo, że nie zrobiliśmy na nim żadnego wrażenia. Daliśmy nogę i po chwili byliśmy w domu.
***
Za blokiem na podwórku było boisko do nogi. W nogę, owszem, graliśmy od czasu do czasu, ale większą frajdę dawała nam gra w baseball. Kawałek dalej, otoczone ciasno przez 3 bloki było nasze pole na którym graliśmy. Dwa drzewa robiły za główną bazę, kilka kamieni ułożonych w różnych miejscach były kolejnymi bazami do których po celnym uderzeniu dobiegaliśmy licząc na więcej punktów dla naszej drużyny.
Usiłowałem sobie przypomnieć w jaki sposób się umawialiśmy. Nie mieliśmy komórek, nie było Grona, NK, Facebooka czy nawet (zamykanego właśnie) Gadu-Gadu. Chyba umawialiśmy się na konkretny dzień, najczęściej na kolejny dzień o jednej godzinie. A jeśli nie na konkretną godzinę, to dybaliśmy na podwórku, póki się wszyscy/większość nie pojawiła.
Wróćmy jednak do ostatniej naszej gry. Uderzający był ustawiony naprzeciwko 10-piętrowego bloku na tyle daleko, że większość piłek nie dolatywała do wejścia do klatki. Czasami przy mocniejszym uderzeniu piłki wpadały do ogródków mieszkańców z parteru. Pewnego razu stało się to, co wcześniej czy później stać się musiało. Poszła szyba. 4 czy 5 piętro – już nie pamiętam.
Oczywiście jak to zwykle bywa w grupie dzieciaków, zbiorowa odpowiedzialność zawiodła. Daliśmy dyla. Zostali tylko miotacz i uderzający. Dowiedziałem się potem, że rodzice obu kolegów zapłacili za szybę. Nic nikomu się nie stało. Nikogo w mieszkaniu nie było. Pamiętam jak usiłowałem sobie wyobrazić jak bardzo zdziwiony musiał być właściciel tego mieszkania, który wchodząc do pokoju zorientował się, że jest tu większy przeciąg niż zazwyczaj.
***
Mógłbym jeszcze opowiedzieć Wam kilka historii, ale chciałbym posłuchać co Wy macie od opowiedzenia. Jestem pewien, że pamiętacie te kilka wydarzeń, które zapadły Wam w pamięć. Nie pozwólcie, żeby zostały zapomniane. Podzielcie się nimi w komentarzach.